Przejdź do treści

Menu:

Desant

Data: 1 marca 2010

Niezależnie od umiejętności samodzielnego poruszania się, dobrej orientacji przestrzennej i znajomości terenu, zawsze może zdarzyć się, że niewidomy „wyląduje” nie tam, gdzie zamierzał. Zabraknie prądu w sieci tramwajowej – trzeba wysiadać, autobus ma objazd – i nic się nie zgadza. Niewidomy zamyśli się, przejedzie właściwy przystanek – musi wysiąść w przypadkowym miejscu. Ile jeszcze może zdarzyć się podobnych sytuacji?


Oto przykłady. Trudno o bardziej charakterystyczne znaki rozpoznawcze drogi od tych, jakie ja mam jeżdżąc do pracy. Z powrotem jest trochę trudniej, ale do pracy… Otóż, przed przystankiem, na Bonifraterskiej, moje autobusy przy Dworcu Gdańskim mają pod rząd cztery ostre zakręty w prawo i ponadto przejeżdżają pod mostem. Jeśli ktoś by tego nie zauważył – nieco dalej przejeżdża się przez tory tramwajowe, co wiąże się z podskokami autobusu i następnymi dwoma zakrętami, tym razem łagodnymi. I co? Myślicie, że to wystarczy? Skądże znowu. Zdarzyło mi się parę razy nie zauważyć tego wszystkiego i pojechać dalej. Miałem też przyjemność wysiąść z tramwaju w Krakowie, w nocy, nie na tym przystanku, na którym należało. Mróz był jak licho. Oczywiście, nie było kogo zapytać, gdzie się znalazłem. Zdarzyło mi się też zabłądzić na Bronowicach, na peryferiach Krakowa w nocy, tym razem w lecie, ale również nie było żywego ducha. Po kilkunastominutowym błąkaniu się, spotkałem zakochaną, przytuloną parę, było na co popatrzeć, jak odskoczyli od siebie, gdy ich zapytałem o drogę. W Olsztynie, na dworcu PKP miał czekać na mnie samochód. Nie czekał, a ja nawet nie zabrałem adresu docelowej instytucji. Taki byłem mądry.

W Warszawie, po jakimś zebraniu, skorzystałem z samochodu zamiejscowego kolegi. Wytłumaczyłem, gdzie chcę wysiąść. Gdy wysiadłem, okazało się, że nie dojechałem do znanego mi miejsca. Był to grudzień, padał deszcz ze śniegiem, wiał silny wiatr i na ziemi leżała breja, że nie można było się zorientować, czy to chodnik, trawnik czy jezdnia. W miejscu, w którym „wylądowałem” nie było przechodniów. W końcu się ktoś napatoczył. Okazało się, że to Rosjanin i wie jeszcze mniej ode mnie. Zdarzyło mi się też, w drugą „zimę stulecia”, jechać z Katowic do Warszawy i nie dojechać. Chyba ze dwa kilometry przed Ursusem pociąg stanął i ani rusz dalej. Do Ursusa trzeba było iść po szynie. Inaczej się nie dało. Śnieg był zbyt głęboki. Najlepszą przygodę przeżyłem jednak w środku nocy, w lesie, na nasypie kolejowym. Otóż jechałem z Przemyśla. Przed nami rozbił się towarowy pociąg. Musieliśmy wysiąść i przejść przez niesamowite wertepy kilkaset metrów do podstawionego dla nas następnego pociągu. Niewidomy kolega wybrał się z dziewczyną na spacer do lasu. Nie wiem, co on jej zrobił, ale obraziła się, zostawiła go w środku lasu i wróciła do domu. No i musiał sobie poradzić. Przecież nie mógł tkwić tam do dzisiaj. Ja również musiałem sobie radzić w opisanych sytuacjach, a że sobie poradziłem, świadczy fakt, że do Was piszę.

Niewidomy „po zrzucie” w nieznane miejsce – przede wszystkim powinien się zastanowić, pomyśleć, sięgnąć do wcześniejszych doświadczeń.

Na dużych, nie zamieszkałych terenach w lesie, na polu – pierwszym i najważniejszym zadaniem jest odnalezienie jakiejś drogi lub wsi. Należy spokojnie stanąć i starać się usłyszeć warkot pojazdów, głosy ludzkie lub szczekanie psów. Jeżeli uda się ustalić kierunek, z którego dźwięki te płyną – jesteśmy „w domu”. Znalezienie drogi lub jakiejś miejscowości daje podstawy do przypuszczeń, że i ludzi uda się spotkać. Kiedy już spotkamy ludzi, z pewnością nie odmówią nam pomocy. Należy jednak pamiętać, że pole, łąka czy las to nie ulica z chodnikami. Trzeba poruszać się bardzo ostrożnie, gdyż mogą spotkać nas niemiłe niespodzianki. Możemy trafić na doły, dziury, kupy kamieni, strumienie, bagna, drzewa, kolczaste krzewy, łany zbóż.

Warto wiedzieć, że niektóre zauważalne cechy terenu, nawet tak mało zorganizowanego, jak pole, mogą ułatwić orientację. Bez wątpienia, jeżeli znajdziemy miedzę, to idąc nią, w jedną lub drugą stronę, z pewnością można dojść do drogi. Taką samą rolę mogą spełnić bruzdy czy ogrodzenia.

W przypadku, gdy zostaniesz „wysadzony” w charakterze desantu w nieznanym mieście, nic Ci nie pozostaje, jak tylko pytać o drogę, szukać przystanków komunikacji miejskiej i odpowiednich linii tramwajowych lub autobusowych. Wiesz już z lektury naszej rubryki „Odpowiadamy, podpowiadamy”, jak z nich skorzystać. Gdy już ustalisz, gdzie i do jakiego pojazdu masz wsiąść oraz jak się tam dostać, Twoje trudności zostaną pokonane.

Tak oczywiście będzie, jeżeli wiesz, w jakim mieście wylądowałeś i czego można tam szukać. Ale trudno sobie wyobrazić, że ktoś całkowicie przypadkowo i nieświadomie znajdzie się np. we Wrocławiu. Coś takiego raczej może się zdarzyć z małym miasteczkiem. W małej miejscowości łatwo można niespodziewanie wysiąść z pociągu lub autobusu. Wówczas jednak, nie ma czego szukać, chyba że toalety lub baru. Należy na dworcu poczekać na następne połączenie i kontynuować podróż.

W znanym mieście, o wiele łatwiej sobie poradzić. Należy najpierw starać się uświadomić sobie, gdzie mogłeś być pozostawiony. Przypomnij sobie, jakim autobusem jechałeś, w jakim kierunku. Gdzie wsiadłeś? Jak długo jechałeś? Jakie charakterystyczne znaki trasy zapamiętałeś? Może uda ci się ustalić, gdzie jesteś. Jeżeli nie – „koniec języka za przewodnika”. Trzeba pytać. Nie ma innej rady. Ale trzeba też próbować znaleźć wyjście z sytuacji. Nie wszędzie i nie zawsze są ludzie, których można zapytać. Spróbuj odnaleźć większą ulicę z autobusami lub tramwajami. Gdy znajdziesz przystanek i dowiesz się, jakie autobusy tam jeżdżą, Twoje trudności są już prawie przezwyciężone. Wystarczy tylko ustalić, w którym kierunku znajduje się jakieś znane Ci miejsce, wsiąść i jechać. Tak czy owak, trzeba pytać, bo nie zawsze uda się we własnym zakresie rozpoznać miejsce „wylądowania”. Musiałoby ono być bardzo charakterystyczne, np. młyn, dworzec kolejowy czy fabryka chemiczna. Oczywiście, można rozpoznać i inne obiekty, np. apteki, piekarnie czy restauracje. Niewiele to jednak daje, gdyż podobnych placówek w dużych miastach jest mnóstwo.

Na szczęście nie mieszkamy na Alasce, w Amazonii czy na Saharze. U nas nie ma tak olbrzymich, bezludnych terenów. A jak są ludzie, z całą pewnością nie dadzą Ci zginąć.

Takie wydarzenia, jak „desant” należy traktować z humorem, jak przygody, zadania do rozwiązania, niespodzianki. Nie należy bać się wszystkiego. Z każdej sytuacji jest jakieś wyjście, a nawet znaczne ryzyko i najdziwniejsze niespodzianki są lepsze od siedzenia w domu. Sama satysfakcja z pokonania trudności jest coś warta, a co dopiero możliwość kontaktów z ludźmi i poczucie niezależności.

Autor: Stanisław Kotowski

Żródło:”Wiedza i Myśl” 03.2010 za  „Życiu naprzeciw” kwiecień 1998 r.

Bądź na bieżąco - subskrybuj newsletter MoimiOczami.pl

Bądź na bieżąco – subskrybuj newsletter MoimiOczami.pl

Aby zapisać się do newslettera, wpisz swój adres email poniżej. Otrzymasz email z informacją, jak potwierdzić subskrypcję.

Dodaj komentarz do artykułu z Facebooka:

Dodaj komentarz do artykułu przez formularz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Komentarz będzie widoczny na stronie, ale nie uczestniczy w dyskusji na Facebooku