Przejdź do treści

Menu:

Niech mi ktoś poczyta

Data: 18 stycznia 2017

wielkie słuchawki

Lubiłem czytać książki. Czy to na wakacjach czy w deszczowe jesienne popołudnia, mroźne zimowe wieczory, wiosną na ławce w parku – zawsze chętnie zanurzałem się w świecie fantazji i wyobraźni pisarzy. Rocznie udawało mi się przeczytać wielokrotnie więcej pozycji, niż mizerna średnia krajowa czytelnictwa. Dobra lektura pozwalała nie tylko oderwać się od rzeczywistości, ale także pobudzała wyobraźnię i motywowała do własnych małych prób pisarskich. Lubiłem czytać nawet lektury szkolne, choć większość rówieśników uważała je za nudne, napuszone pożeracze czasu. Ja czytałem jak leciało i jeżeli zacząłem jakąś książkę, to musiałem dokończyć. Szło mi raczej powoli, ze względu na słaby wzrok, ale za to radośnie. Aż tu nagle treść zaczęła znikać z kartek. Po minucie czytania przestawałem widzieć litery. Druk blaknął momentalnie i nie pomagało używanie lamp o różnym natężeniu światła. Posmutniałem i przestałem czytać. Czułem, że wraz z utratą kontrastu wzroku, straciłem coś ważnego. Książek brakowało mi bardzo i marzyłem, by, jak za dziecięcych lat, znów mi ktoś poczytał. No i rozwiązanie się znalazło.

Pismo obrazkowe

Moja pasja czytelnicza rozpoczęła się od komiksów. W późnych latach osiemdziesiątych nie było ich wiele na polskim rynku, ale za to miały naprawdę wysoką jakość. Jeżeli tylko napotkałem w kiosku lub na straganie zeszyty ulubionych serii, pożerałem je w mgnieniu oka. Standard czytelniczy stanowiły przygody Tytusa, Romka i A’tomka (Henryka Jerzego Chmielewskiego – „Papcia Chmiela”), zabawne opowiastki o Kleksie i Jonkach (Szarloty Pawel), absurdalne perypetie Kudłaczka w serii Tadeusza Baranowskiego pt. „Na co dybie w wielorybie czubek nosa eskimosa”, „W poszukiwaniu wody sodowej”, „Antresolka profesorka Nerwosolka”. Do poduszki czytałem dzieje wojów Kajka i Kokosza (Janusza Christy) i Kapitana Klossa. Najwyższą półką komiksowego raju stanowiły dzieła polsko-belgijskiego duetu Grzegorza Rosińskiego i Jeana Van Hamme’a w serii „Thorgal” oraz „Szninkiel”. Realistyczne, pełne kolorów obrazki, uzupełniono o świetny scenariusz o żyjącym pośród wikingów przybyszu z gwiazd.

W latach dziewięćdziesiątych komiksów namnożyło się na naszym rynku. Pojawiły się serie o dzielnych galach Asteriksie i Obeliksie, komiksy Giganty z bohaterami Disney’a, cała gama komiksów amerykańskich o herosach: „Superman”, „Batman”, „Spiderman”, „X-men”, „Green Lantern”, „Punisher”, a do tego kilka pomniejszych serii: „Lobo”, „Alf”. Oferta wydawnicza ciągle się rozszerzała o nowe serie kolejnych autorów – z Włoch, Francji, Japonii i USA.

Wbrew temu, co powszechnie uważa się o komiksach, nie były one wcale tylko dla dzieci. Właściwie dzieliły się, podobnie jak książki drukowane, na wiele grup docelowych. Przedstawiały zarówno atrakcyjną fabułę, jak i bardzo charakterystyczne rysunki. Niektóre historie rysowane były pod światowej klasy scenariusze i teorie, np. seria „Ekspedycja” autorstwa Bogusława Polcha na podstawie teorii Ericha Von Danikena – badacza wierzącego, że dzisiejsza ziemska cywilizacja jest rozwinięta na skutek ingerencji ludzi z innych planet (o czym świadczyć mają różne tajemnicze budowle i znaleziska na Ziemi – piramidy, posągi na Wyspie Wielkanocnej, kryształowa czaszka).

Można powiedzieć, że moje najwcześniejsze kontakty z literaturą opierały się właśnie na komiksach, które były podstawą do ambitnego sięgania po coraz to bardziej zaawansowane pozycje literackie.

Rozkwit komiksów w naszym kraju na bardzo szeroką skalę nastąpił na początku XXI wieku. Zaczęły się wówczas pojawiać komiksy z całego świata i można powiedzieć, że każdy znalazłby coś dla siebie, jeśli by zechciał. Komiksy przez niektórych cyników nazywane były pismem obrazkowym, by zrównać je z prymitywnymi hieroglifami. Nigdy jednak nie uważałem, by ci poważni ludzie mieli rację. Z czasem okazało się, że komiksy stały się sztuką samą w sobie. Niektórzy autorzy używali bardzo realistycznej kreski, inni zabawnej, a jeszcze inni wręcz prymitywnej. Zwykle jednak scenariusze były świetne i ta forma wyrazu artystycznego stała się nośnikiem dobrej historii. Mogę tu wspomnieć o komiksie „Maus” Arta Spigelmana, za który autor dostał nagrodę Pulitzera, czyli jedno z najważniejszych dziennikarskich odznaczeń. Autor prymitywną kreską, bez kolorów narysował historię życia swojego ojca Władysława, który jako polski Żyd trafił do obozu koncentracyjnego Auschwitz i przetrwał. W komiksie Żydzi to myszki, koty to hitlerowcy, prosiaki to Polacy, a psy to Amerykanie. Każda nacja ma swoje zwierzę, ale historia jak najbardziej poważna, wzruszająca i raczej nie dla dzieci.

Pośród poważnych komiksów znaleźć można jeszcze serię „Władcy chmielu” Jeana Van Hamme’a, opowiadającą dramatyczną historię powstawania największych belgijskich browarów.

Komiksy czytałbym nadal, gdybym mógł. Niestety niedostatki widzenia odcięły mnie od tej sztuki bardzo skutecznie. Jako fan animowanych serii, mogę obecnie jedynie liczyć na częstsze powstawanie audioksiążek na podstawie komiksów. Na polskim rynku pojawiły się dotąd tylko dwa zeszyty „Thorgala” i jeden „Kajka i Kokosza” (w wykonaniu kabaretu Limo). Są to superprodukcje w formie słuchowiska z dźwiękami, gwiazdorską obsadą i muzyką.

Era czytania wzrokiem

Równolegle z komiksami zabrałem się za pismo „nieobrazkowe”, czyli za książki w druku. Przez niemal dziesięć lat czytałem do dwóch książek na miesiąc. Wiedziałem już wtedy, że moje problemy ze wzrokiem przekładają się na spowolnione tempo czytania, ale nie przeszkadzało mi to. Obok lektur szkolnych, pochłaniałem całe serie różnych autorów: Małgorzaty Musierowicz, Stephena Kinga, Andrzeja Sapkowskiego, Jonathana Carolla.

Czytanie słabym wzrokiem miało wiele irytujących wad. Zwykle trzeba było znaleźć dobre oświetlenie, czasem mocniejsze, innym razem słabsze. Niektóre książki drukowane były na lśniącym papierze, co z kolei odbijało światło. Tekst musiałem mieć dość blisko oczu, więc wielogodzinne czytanie w jednej pozycji mocno mnie męczyło. Miałem trudności z czytaniem na słońcu, mimo bardzo dobrych okularów przeciwsłonecznych. Na plaży czytanie okazywało się możliwe tylko pod przykryciem koca, ale tworzył się pod nim istny piec. Śledzenie książkowej fabuły w autobusie lub pociągu również było bardzo trudne, głównie ze względu na zmienne światło, ale też wstrząsy powodowały sensacje żołądkowe. Wiem, że widzącym czytelnikom również podobne niedogodności doskwierały i nie są one tylko zarezerwowane dla osobnika z wadą wzroku. Tym niemniej dla mnie było więcej niekorzystnych warunków do czytania niż idealnych. To trochę zniechęcało.

Niestety wzrok psuł się jeszcze bardziej. Na skutek zaćmy, normalny czarny druk na jasnym tle przestał być dla mnie widoczny. Dodatkowo, ze względu na stożek rogówki, mały druk był bardzo kłopotliwy do odczytania. W tym czasie przeszedłem na specjalny tryb dużego kontrastu w moim komputerze. Zamienił on tło na czarne, a litery na białe. W taki sposób jestem w stanie czytać do dzisiaj, ale tylko za pośrednictwem monitora.

Pomyślałem zatem, że być może rozwiązaniem będzie czytanie książek elektronicznych. Ta sztuczka mogłaby się sprawdzić. Choć z czytaniem komiksów trzeba się było już na stałe pożegnać, to jednak sam druk, przekształcony przez kontrast dawał się rozpoznawać. Rozpocząłem gromadzenie książek w wersji tekstowej, tzw. e-booków.

Nie było jeszcze urządzeń mobilnych, ani Kindli, toteż takie czytanie musiało być związane z wielogodzinnym ślęczeniem przed monitorem komputerowym. Poszukiwałem rozwiązania na to przykucie do biurka i wpadłem na urządzenie o nazwie Palmtop. Był to taki prekursor tabletu. Dało się na nim czytać tekstowe pliki, powiększać i zmieniać kolory czcionki. Ciężko jednak było powrócić do ostatnio czytanego rozdziału, bo po wyłączeniu, albo wyładowaniu baterii, plik trzeba było przeglądać od początku.

Problem z e-bookami był również taki, że nie wszystkie pliki były dostępne. Czasem nie potrafiłem nic odczytać, a innym razem nie dawałem rady zmienić kolorów. To dotyczyło głównie PDF-ów.

Moja determinacja do czytania książek spadła do poziomu zerowego. Brałem się  tylko za książki konieczne do zaliczenia przedmiotów na studiach. Używałem lupy elektronicznej „Looky”, która ładnie zmieniała kolorystykę i dawała dobre powiększenie. Można sobie jednak wyobrazić, jak niewygodne jest czytanie przy użyciu lupy, którą trzeba jeździć nad stroną od lewej do prawej i w dół. Oczywiście próbowałem też stacjonarnego powiększalnika, ale takie czytanie było jeszcze gorsze, niż na komputerze – również przykuwało do biurka i trzeba było wykonywać wiele ruchów.

I nagle, przedstawiono mi audioksiążki.

Era książki mówionej

W 2005 roku poznałem książki czytane dla niewidomych przez profesjonalnych lektorów. Słyszałem o nich wcześniej i nawet gorąco mnie namawiano, ale był to zły czas na zmiany, bo wciąż usiłowałem czytać wzrokiem. To tak silne przyzwyczajenie, jak poruszanie się bez białej laski, mimo, że się nie widzi. Nie ma żadnych racjonalnych przesłanek, aby chodzić bez niej, jest wiele argumentów, aby choć spróbować, ale jednak decyzja jest odwlekana w czasie. Audioksiążki miały dla mnie taką samą cechę. Przecież to dla niewidomych, a ja jeszcze widzę – tak sobie wtedy myślałem. Wmawiałem sobie, że jeszcze potrafię czytać, choć ilość przyswajanych lektur spadła już do pięciu rocznie. Wydawało mi się, że nie będę potrafił słuchać książki, zamiast jej czytać. Bardzo się myliłem. Okazało się też, że źle się do tego zabierałem. Słuchania trzeba się było najpierw nauczyć, bo to jednak coś zupełnie innego od czytania wzrokiem.

Znajoma, która słuchała audioksiążek już od wielu lat, chciała przeczytać Harrego Pottera. Tej książki nigdy wcześniej nie poznałem, a też chciałem. Ponieważ pierwsze części były pisane raczej dla dzieci, okazało się, że dość dobrze idzie mi śledzenie fabuły, czytanej głosem lektora – Jacka Kissa.

Pierwszą moją książką poznaną słuchem była pozycja pt. „Harry Potter i więzień Azkabanu” J.K. Rowling. Wypożyczyliśmy ją z Biblioteki Centralnej Polskiego Związku Niewidomych. Była nagrana na ponad czterdziestu kasetach magnetofonowych, których świetność minęła zapewne po drugim wypożyczeniu. Zauważyłem, że w wykonaniu Jacka Kissa każda postać ma swój charakterystyczny sposób mówienia i emocje są świetnie odwzorowane. Fabuła pochłonęła mnie w całości, bo można powiedzieć, że książki Rowling mają klimat powieści sensacyjnej. Pod koniec słuchania nie mogłem oderwać się od magnetofonu, co prawie spowodowało spóźnienie na pociąg Warszawa – Gliwice. Już wtedy wiedziałem, że moja pasja czytania nareszcie odnalazła nową drogę i miejsce w moim życiu.

Słuchania audioksiążek trzeba się nauczyć i nie zrażać po pierwszej próbie. Trudnością z początku była słaba koncentracja. Zdarzało mi się zasnąć podczas słuchania. Na początku nie bardzo potrafiłem równocześnie robić coś innego i podążać za rytmem czytania lektora. W pewnych momentach rozpraszałem się i wybijałem z fabuły, co oznaczało przewijanie do tyłu, by znów wskoczyć w miejsce, które zapamiętałem. Takich prób miałem wiele. Okazało się jednak, że dobór audioksiążki na początkową fazę przyzwyczajania jest niezwykle ważny. Musi to być pozycja dobrze przeczytana przez lektora, ciekawa w całości i niezbyt długa. Dzięki tym cechom, łatwiej przywyknąć do głosu lektora, jednocześnie motywując się do dalszego słuchania.

Z serii o Harrym Potterze przeskoczyłem na książki Dana Browna („Kod Leonarda da Vinci”, „Anioły i demony”) i Andrzeja Sapkowskiego (saga o Wiedźminie oraz trylogia husycka). Czytane były przez Rocha Siemianowskiego i wciągały mnie bez reszty. Na dobry rozpęd nadawały się też wszystkie thrillery medyczne Robina Cooka oraz prawnicze sensacje Johna Grishama.

Musiałem jednak znaleźć jakiś sposób, by nie wozić całego pudła kaset magnetofonowych ze sobą za każdym razem, gdy byłem w rozjazdach. Najlepszym pomysłem było kupienie odtwarzacza mp3 i pozyskiwanie plików z Internetu, a nie z miejsc, do których trzeba się wybrać osobiście. Przeczytałem wiele recenzji minisprzętów grających, aby wybrać taki, który spełniałby oczekiwania słuchacza audiobooków. Wybrałem dość duży Cowon iAudio X5L, bo miał 30 GB pamięci, a jedno ładowanie baterii wystarczało na 35 godzin odtwarzania. W późniejszym okresie kolega pokazał mi, że na ten odtwarzacz można wgrać zamienny system RockBox, który daje się udźwiękowić i dowolnie zmienić kolorystykę i wielkość liter. Sprzęt wytrzymał u mnie 10 lat bardzo ciężkiej służby, po czym odszedł na emeryturę do szuflady jako sprawny – rezerwowy.

Książki mówione w formacie mp3 nie były częstym znaleziskiem w latach 2005 – 2009. Sama Biblioteka Centralna Polskiego Związku Niewidomych nie udostępniała zasobów w tym formacie. Dość ostro forsowano wówczas kupowanie urządzenia do słuchania audiobooków o nazwie „Czytak”, które jednak przy moim iAudio było jak Polonez przy Mercedesie. Nieśmiało wchodziły książki w formacie DAISY. Będąc szczęśliwym posiadaczem dobrej klasy odtwarzacza mp3, musiałem znaleźć źródło książek w takim właśnie formacie.

Dostęp do plików

Wygooglowałem pewne forum internetowe, które zszokowało mnie zakresem swoich działań. Ponad 3000 forumowiczów, zasoby w mp3 na wiele tysięcy godzin słuchania. Niektórzy forumowicze pomagali sobie, nie tylko dzieląc się swoimi zasobami, ale także, na specjalne prośby, sami czytali i nagrywali książki dla innych. Oczywiście piractwo pełną gębą (jeżeli założymy, że większość z jego użytkowników nie była osobami niepełnosprawnymi i nie korzystała z jego zasobów w ramach dozwolonego dostępu), ale najeść audiobooków w mp3 dało się do woli. Zasoby zgromadzone przez to forum zasiliły moją domową biblioteczkę na wiele lat. Były one samodzielnie nagrywane przez anonimowych forumowiczów własnym głosem, z radia, z kaset, płyt CD. Poza polskimi pozycjami, wiele było także anglojęzycznych. Podejrzewam, że wydawnictwa nie były szczęśliwe, widząc swoje pozycje na pirackim serwerze. Strona przestała działać chyba w 2013 roku. Żałowałem, że wydawnictwa same nie sprzedają plików mp3 przez Internet, bo chętnie kupowałbym audiobooki w taki sposób.

W tym miejscu warto zaznaczyć, że zgodnie z art. 331 ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych przekształcenie treści niedostępnej dla osób niewidomych na formę dostępną jest dozwolone i nie może być traktowane jako działanie pirackie. Dzięki temu zapisowi Zakład Nagrań i Wydawnictw Polskiego Związku Niewidomych oraz inne studia nagrywające dla niewidomych mogły każdą książkę utworzyć w wersji dźwiękowej i udostępniać nieodpłatnie osobom niewidomym. W praktyce jednak i tak musiały się liczyć z wolą wydawnictwa, ponieważ często nagrania były także sprzedawane bibliotekom w całym kraju. Z tego powodu oferta wydawnicza audioksiążek nie była bardzo atrakcyjna i brakowało w niej nowości oraz wielu kultowych serii i tomów.

Oczywiście forum zrzeszało nie tylko osoby niewidome, więc tutaj raczej następowało naruszenie zasad prawa. Zupełnie nie wiem, czy właśnie naruszanie praw autorskich było przyczyną likwidacji forum, czy też powody były zupełnie inne.

Mniej więcej w 2012 – 2013 roku pojawiły się specjalne serwisy do kupowania audioksiążek i ściągania ich prosto na komputer, czy telefon i tablet w formacie mp3. Są to m.in. audioteka.pl, audiobook.pl oraz serwis sklepu empik.com. Audioksiążki można też nabywać bezpośrednio od wydawnictw, ale nie zawsze można je od razu ściągnąć. W niektórych przypadkach konieczne jest zakupienie płyty CD, która przychodzi do nas pocztą tradycyjną.

Dzięki pojawieniu się portali do kupowania audiobooków, wzrósł też popyt na nie. Pociągnęło to za sobą także podaż. Obecnie wydaje się dużo pozycji, a niektóre z nich są sprzedawane równolegle z wydaniem papierowym. Moim marzeniem jest, by audioksiążki wydawane były zawsze równolegle z wydaniem drukowanym, oraz, by kultowe, najpopularniejsze pozycje miały swoje odpowiedniki w wersji dźwiękowej.

Czytelnictwo i słuchalność

Jak pokazują ostatnie badania czytelnictwa, przeprowadzone przez Bibliotekę Narodową, w Polsce ponad 63% społeczeństwa nie przeczytało żadnej książki przez cały rok. Wynik ten jest zatrważający, zwłaszcza, że każdy Polak zna się przecież na wszystkim – od budowy komputera zaczynając, a na katastrofach lotniczych kończąc (po drodze oczywiście znajduje się wiedza dotycząca każdego sportu i silnika w dziejach).

Jeśli chodzi o audioksiążki – trudno mi powiedzieć, czy badania czytelnictwa obejmują także ten format oraz inne wydawnictwa elektroniczne, jak np. e-booki. Wojewódzka Biblioteka w Krakowie odnotowała w ostatnim czasie wzrost wypożyczeń audioksiążek, a po ilości nowowydawanych tytułów i powstających wydawnictw, wnioskować można, że zainteresowanie dźwiękowymi formatami jest coraz większe. Dodatkowo, jeśli komuś opłaca się wytwarzać nowe pozycje w formie audioksiążki, może to znaczyć, że coraz chętniej słuchamy książek.

Na początku mojego słuchania udawało mi się przebrnąć przez jedną książkę na miesiąc lub dwa miesiące. Ta liczba jednak wzrastała. Z pewnością swoisty rekord został przeze mnie ustanowiony w maju 2015 roku, kiedy to, w wyniku przykucia do łóżka podczas przeziębienia, przesłuchałem dwanaście książek. Zwykle jednak moja średnia to trzy, cztery  książki miesięcznie. Udało mi się nawet policzyć wszystkie audioksiążki, które przeczytałem w okresie od 2005 do 2015 roku – było ich 246. W samym 2015 roku udało mi się przesłuchać 56 pozycji. Zdecydowanie najdłuższe książki, jakie przesłuchałem to „Archipelag Gułag” Aleksandra Sołżenicyna oraz „Władca pierścieni” J.R.R. Tolkiena. Można by też dodać całą serię o Harrym Hule (dziesięć tomów) autorstwa Jo Nesbo oraz sagę o Wiedźminie Andrzeja Sapkowskiego.

Myślę, że kolejna dekada da wyższy wynik, bo wychodzi więcej audioksiążek, a ja wyrobiłem sobie umiejętności przyswajania treści w formie audio. Jestem w stanie jednocześnie słuchać książki i: sprzątać, spacerować, oglądać dziennik w telewizji, kleić tabelki z Excela, jeść, kąpać się (odtwarzacz mp3 podwieszony na zasłonce prysznica), ćwiczyć, myć naczynia. Nie jestem w stanie słuchać książki i: pisać maila, słuchać reklam w telewizorze lub radiu, rozmawiać przez telefon, spać – te czynności wymagają jakiegoś innego rodzaju koncentracji lub jego całkowitego braku.

Obecnie przeszedłem na inny odtwarzacz mp3, którym jest Sandisk Sansa Clip Zip. Daje możliwość wgrania i udźwiękowienia RockBoxa. Na jednym naładowaniu działa 15 godzin i ma 8 GB pamięci na pokładzie, ale można rozszerzyć do 40 GB za pomocą karty microSD. Niestety producent wycofał już ze sprzedaży ten model, wraz z innymi, które można było „urockboksowić”. W moim odczuciu były to najlepsze odtwarzacze – tanie, wygodne i małe, ale jednocześnie pełne przydatnych funkcji i prezentujące dobrą jakość dźwięku.

Audioksiążki a syntezator mowy

Spotkałem się z opiniami, że niektóre osoby niewidome wolą słuchać książek zsyntezowanych automatem. Sam próbowałem w ten sposób poznawać treść, ale sposób ten nie przypadł mi do gustu. Nużąca jednostajność robotycznej wymowy nie pozwalała mi się dobrze skoncentrować, ale pewnie to kwestia przyzwyczajenia. Syntetyzowanie dźwięku daje duże możliwości przerabiania formatów tekstowych samemu, więc właściwie nie ma przeszkód, by z każdą, nawet najnowszą książką, zapoznać się za pomocą robota. Ja jednak cenię bardzo pracę żywych lektorów, wraz z ich intonacją, oddawaniem emocji i charakterów postaci. Nie każdy lektor dobrze czyta. Zdecydowanie lepiej słucha mi się książek przeczytanych przez profesjonalnego lektora, niż przez aktora, który często nadinterpretowuje treść swoją osobowością. Wyjątkiem jest tutaj Maciej Stuhr, który po mistrzowsku przeczytał serię kryminałów Roberta Galbraitha (J.K. Rowling) o prywatnym detektywie Cormorenie Striku. Jeśli natomiast chodzi o czytające lektorki lub aktorki, gorzej mi się ich słucha. To pewnie rzecz gustu i można się ze mną nie zgodzić. Z całą pewnością natrafiłem na wiele kobiet świetnie czytających, jednak takie zdarzają się rzadko.

Oprócz wersji lektorskich, coraz częściej pojawiają się na naszym rynku dźwiękowe superprodukcje. Są to książki przerobione na słuchowiska, ale oddające pełną treść dzieła. Aby komercyjnie udało się zarobić na takiej produkcji, producenci, poza ciekawą ścieżką dźwiękową, zapewniają także udział znanych aktorów. To naprawdę bardzo atrakcyjne wydania, z których najbardziej podobał mi się kryminał „Karaluchy” Jo Nesbo.

Z uwagi na to, że audiobooka można słuchać przy wykonywaniu innych czynności i w wielu miejscach, nie rozpatruję już czasu spędzonego na przystanku lub w pociągu jako straconego. To ludzie, którzy nie słuchają audioksiążek w poczekalniach, na przystankach, w autobusach, pociągach, samolotach tracą czas. Ja zawsze mam czego posłuchać i nie nudzi mnie ta czynność. Kiedyś nawet pomyślałem sobie, że na bezludną wyspę zabrałbym źródło zasilania odtwarzacza mp3 oraz tysiące audioksiążek – tak, by starczyło do końca życia. Jakoś bym zniósł taką „niewolę”. Moją pasją do słuchania książek staram się zarazić innych i wydaje mi się, że już co najmniej dziesięć osób złapało tego bakcyla. Wiem, że książki można ściągnąć przez Internet z serwisu Biblioteki Centralnej, ale ciągle wierzę, że nowe audioksiążki będą się pojawiać, jeśli będzie to opłacalne dla wydawców, więc bardzo często i tak kupuję je w serwisach zakupowych lub bezpośrednio od wydawców. Jeśli i Ty – Drogi Czytelniku masz ochotę na poznawanie fascynujących przygód ciekawych bohaterów, nie chcesz tracić czasu na czekanie gdziekolwiek i lubisz, gdy ktoś Ci czyta – zacznij korzystać z dobrodziejstw audioksiążek już od dziś.

Autor: Michał Dębiec
Źródło: TyfloŚwiat

Bądź na bieżąco - subskrybuj newsletter MoimiOczami.pl

Bądź na bieżąco – subskrybuj newsletter MoimiOczami.pl

Aby zapisać się do newslettera, wpisz swój adres email poniżej. Otrzymasz email z informacją, jak potwierdzić subskrypcję.

Dodaj komentarz do artykułu z Facebooka:

  • Katarzyna

    16-02-2017

    246! Niesamowity wynik. Gratuluję ogromnej determinacji i siły do pokonywania barier.

Dodaj komentarz do artykułu przez formularz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Komentarz będzie widoczny na stronie, ale nie uczestniczy w dyskusji na Facebooku